Tak to znowu ja! I znowu będę was zanudzać szwedzkimi starociami sprzed prawie wieku.
Tym razie na tapecie mamy coś, co kobiety lubią najbardziej, czyli melodramat o zakazanej miłości.
Ona piękna wiejska dziewczyna, córka najbogatszego farmera we wsi, zaręczona z innym bogaczem, zakochuje się bez pamięci, za to ze wzajemnością w ubogim skrzypku. Młodych poza finansami rozdziela również rodowa nienawiść. Otóż 20 lat wcześniej ojciec Jona uwiódł narzeczoną ojca Marit. I pomimo upływu lat ani on, ani ciotka nie są w stanie tej hańby i urazy zapomnieć.
Czy to coś wam przypomina? Czyżby "Romea i Julię"? A może trochę "Tristana i Izoldę"?
Mi też. Zresztą to nie są jedyne nawiązania czy motywy popularne w europejskiej kulturze, z których twórcy "Po rosie pada deszcz" korzystali. W czasie oglądania sposób opowiedzenia tej historii nasunął mi skojarzenie z takim klasycznym, antycznym dramatem z fatum unoszącym się nad bohaterami obu przeklętych rodów. Z resztą o istnieniu tego fatum same postacie, co i rusz napomykają. No bo tu też warto dodać, że poza tym mamy klimat, jakby wyjęty ze skandynawskich sag oraz uwielbiane przez nas wszystkich realia ludowo-zabobonno-wiejskie, które nam Polakom z kolei mogą nasunąć skojarzenia z reymontowskimi "Chłopami".
Powiedziałabym, że te żywo czerpane z kultury inspiracje są najciekawsze w tym filmie. Naprawdę z jednej strony milo mi się oglądało tę historię starą, jak świat, te chłopskie realia i ludowe opowiastki, a z drugiej miałam fajną zabawę, dostrzegając te uniwersalne inspiracje.
Sam film natomiast trzyma zaskakująco nieźle, jak na komercyjny melodramat sprzed ćwierćwiecza. Jest dobrze nakręcony, zwłaszcza sceny tańca czy końcowa sekwencja w rzece. Nie bije od niego sztucznością, a gra aktorska jest jak najbardziej naturalna. Jedynie miejscami lekko się postarzał, ale powiedziałbym, że to dodaje mu uroku.
Podsumowując wszystkim serdecznie, ze szczerego serca polecam.
6,5/10
(Do obejrzenia na netfliksie)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz