.

.

wtorek, 28 kwietnia 2020

"Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji" Paul Theroux - Reportaż, niebędący reportażem.


Autor: Paul Theroux 

Liczba stron: 544

Cytat: "Tolerujemy inność tylko na dystans, gdy się z nią nie stykamy bezpośrednio i gdy nie wpływa na nasze życie."

Ocena: 4/10

Fabuła: "Głębokiego Południa" zasadniczo skupia się na Głębokim Południu. Najbardziej, chyba znanego regionu USA, najbardziej zmitologizowanego i najbardziej obrośniętego stereotypami, ale i najbardziej rozgrzewającego wyobraźnie. Wszakże to z nim, kojarzymy takie rzeczy, jak: Plantacje, niewolnictwo, blues, piękne krajobrazy, segregację rasową i wojnę secesyjną. 
Jest to także ojczyzna Margaret Mitchell, Marka Twaina, Williama Faulknera, Trumana Capoty, Flannery O'Connor, Williama Styrona i wielu innych znakomitych pisarzy.  
Bez względu na to, z jakiej strony spoglądamy na to południe, jest to interesujący region, wart bliższego poznania. 
Z taką też o to myślą, sięgnęłam po reportaż pana Paula Theroux "Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji". Po czym będąc już w trakcie lektury, zaczęłam być rozczarowana, z każdą stroną coraz bardziej. 
Wynika to z tego między innymi, że to nie jest reportaż,            a raczej esej rozciągnięty na ponad 500 stron. Do tego nie jest to esej/reportaż stricte o południu, a o rasizmie i biedzie Południa. Niemały zgrzyt, ale nie, aż tak duży, że nie dałoby się go przełknąć.
Problem pojawia się, jednak w tym, że główną postacią tej książki  nie jest to tytułowe Głębokie Południe, a sam autor. Jankies, który jak sam na początku przyznaje, nigdy się specjalnie południem  nie interesował. Brzmi coraz mniej obiecująco, prawda? 
I tu mogę swobodnie przejść do kolejnej wady tej książki,       a mianowicie jest nią schematyczność. Około 70 procent "Głębokiego Południa" została napisana w ten sam sposób. Otóż autor pan Paul Theroux jedzie drogą i wtrąca nam krótką dygresję, po czym wjeżdża do jakiegoś małego miasteczka, po czym następuje opis tego, jak bardzo to miasteczko jest zabiedzone. Zrujnowane budynki, chodniki, większość sklepów zamknięta, ludzi mało, a jak już są, to wyglądają niezbyt radośnie. Po uraczeniu nas takim opisem autor spotyka się albo z burmistrzem, albo lokalnym działaczem społecznym, albo miejscowym pastorem, albo jakąś  z zupełnie przypadkową osobą. Zdecydowanej większości są to osoby czarnoskóre, mimo że Murzyni w stanach południowych stanowią od 15-32 procent ludności. Co nawet zadziwia samego pan Therouxa, ale dobra, mniejsze z tym.  
Paul Theroux zadaje prawie każdej z tych postaci te same dwa pytania. "Czy jest u was biednie?" oraz "Jak wygląda tutaj kwestia rasizmu, a dawniej jak wyglądała segregacja rasowa?"
I otrzymuje zawsze te same odpowiedzi: "Kiedyś to było lepiej.", "Kiedyś było u nas w miasteczku sporo fabryk, ludzie mieli pracę, ale wszystkie przeniosły się do Chin i Meksyku", "Uprawa ziemi nie jest nawet w połowie tak opłacalna ja kiedyś", "Hodowla suma, odkąd zaczęto importować ryby z Wietnamu, nie przynosi prawie żadnych dochodów", " Ku Klux Klan nadal jest tu w okolicy silny", "Szkołę zintegrowaną dopiero w 82, ale tylko w teorii. Biali uczniowie przenieśli się do prywatnej szkoły, więc podział nadal jest", "Prawnie segregacji już nie ma, ale w praktyce biali i czarni nadal żyją osobno." 
Można było na ten temat napisać bardzo ciekawą i ważną książkę, gdyby tylko autor skupił się na swoich rozmówcach i problemach, jakie porusza. Natomiast co robi autor? Po wypowiedzeniu powyższej wiązanki zdań przez adwersarza Theroux, zamiast spróbować wyciągnąć od niego więcej informacji, więcej emocji, woli oddać się kilkustronicowej dygresji, która jak dla mnie wiele nie wnosi. No, bo cóż mądrego i nowego na temat rasizmu i biedy Południa może wnieść osoba, która tego Południa nie zna? 
Po tejże rozmowie autor odjeżdża w siną dal, po czym schemat się powtarza i tak przez blisko 400 stron.  Jak się można domyśleć, wiele na temat tej biedy i rasizmu się nie dowiadujemy, poza tym, że istnieją, za to możemy się pierwszorzędnie wynudzić. 
Pod koniec pan Theroux próbuje poruszać trochę inne tematy. Np. Mamy tam bardzo ciekawy fragment o Faulknerze i ogólnie o literaturze południa. Niestety nie są to zbyt długie fragmenty. 
Na plus muszę też zaliczyć autorowi styl pisania, bo jest on naprawdę na wysokim poziomie. Po tej lekturze jest to chyba, jedyny powód, dla którego nie zrezygnuje  z zapoznania się z innym dziełem tego pisarza. Mam tylko nadzieję, że lepszym. 
Ostatnią rzeczą, która mi się tak naprawdę nie spodobała, a nawet mnie zdenerwowała w "Głębokim Południu" jest rozdmuchane ego autora. 
Poczynając od tego, z jaką on trwogą przyjmuje informacje o panującej na południu biedzie, który przypomina mu biedę, jaką poznał podczas swoich licznych podróżach po krajach Trzeciego Świata. (Ogólnie rzecz biorąc, pan Theroux nałogowo wspomina, że on bardzo dużo w życiu podróżował, a Południe przypomina mu Trzeci Świat.)
Jeżeli oglądaliście Bojack Horseman(Szczerze polecam), to na pewno kojarzycie wątek Sebastiana St. Claira. Szlachetnego milionera, który zrezygnował z wygód i przyjemności. Życie oddał bezinteresownej działalności charytatywnej. Żyje w małym, biednym ogarniętym wojną kraju, gdzieś tam na wschodzie i pomaga potrzebującym, na wszelki możliwy sposób. No niby dobrze, ale jak później się okazuje, nasz pan milioner oczywiście rozpacza nad biedą panującą w tym małym kraju, nad ludzką tragedią i rzeczywiście pomaga. Niestety jest to altruizm na pokaz. Owa postać chce, aby postrzegano go, jako kogoś dobrego, chce, aby go podziwiano za jego działalność itp. Jednak w rzeczywistości tragedia, jaka się przy nim rozgrywa, obchodzi go tyle, co zeszłoroczny śnieg. I właśnie takim Sebastianem St. Clairem, jak dla mnie jest pan Paul Theroux, niby pyta, niby okazuje troskę, niby oburza się na fundację Clintona, że czemu tu nie pomaga, ale osobiście bardziej odebrałam to, jako próbę zaprezentowania siebie, jako altruisty niż rzeczywista troska. Może się mylę, nie przeczę. 
Jest jednak rzecz, w której się raczej nie mylę. Chodzi mi o ustawicznie prezentowane, poczucie wyższości autora nad mieszkańcami Południa. Dla niego Południowiec=wieśniak, prostak i analfabeta. I nie przesadzam, bo sam autor tych słów wielokrotnie używa, właśnie  w kontekście Południowców. Oczywiście robi, to w kontrze do siebie światłego intelektualisty z bogatej Północy. Powiem tak, jeżeli tak wygląda podejście Jankesów, a przynajmniej jakieś ich części do Południowców, to ja wcale się tym Południowcom, nie dziwię, że nie mogą odżałować tego, że przegrali wojnę secesyjną.  
Już podsumowując, to jestem tą książką rozczarowana. O Południu się prawie nic nie dowiedziałam, tego mitycznego białego południowca nie poznałam, a o czarnym południowcu nie dowiedziałam się wiele ponad tego, co już bym wiedział. 
Odnoszę wrażenie, że pan Paul Theroux pojechał na to Południe z głową pełną, nieuświadomionych stereotypów, a później już tylko szukał na nie potwierdzenie. Autor  mimo, prawie rocznych podróży po Południu, tak naprawdę niewiele się o nim dowiedział i jeszcze mniej zrozumiał. 
No, cóż "Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji", można przeczytać, ale nie trzeba. 

2 komentarze:

  1. Hmm, tytuł bardzo mnie swego czasu interesował, ale spotkałam się już z wieloma skrajnymi opiniami, więc waham się czy po niego sięgać, czy też nie...Wezmę to pod rozwagę!
    Pozdrawiam! włóczykijka z Imponderabiliów literackich

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń