.

.

czwartek, 9 kwietnia 2020

"Miniaturzystka" Jessie Burton - Oj, co tu się działo!

 

 Autor: Jessie Burton 

Liczba stron: 464

Cytat: "(...) ci, którzy nie mają horyzontów, pragną zniszczyć nasze."

Ocena: 2/10

Fabuła: Jest październikowe popołudnie 1686 roku, gdy osiemnastoletnia Nella Oortman staje na progu wielkiego domu w bogatej dzielnicy Amsterdamu. Miesiąc wcześniej poślubiła zamożnego kupca, Johannesa Brandta i teraz przybywa, by wprowadzić się do męża. Lecz zamiast niego wita ją mrukliwa i niemiła Marin, siostra Johannesa. Gdy ten w końcu się pojawi, nie poświęci żonie zbyt wiele czasu. Podaruje jej jednak niezwykły prezent: okazałą drewnianą replikę domu, którą umebluje dla niej tajemniczy miniaturzysta. Podziw dla jego zręczności szybko zastąpi lęk, gdyż drobiazgi wyposażenia i figurki przedstawiające domowników nie tylko odsłaniają ich tajemnice, ale i antycypują straszne wydarzenia, które wkrótce staną się ich udziałem. Skąd artysta tyle wie o sekretach rodziny Brandtów? Czyż nie są marionetkami w jego rękach, skoro zna ich przyszłość? I kim jest ów nieuchwytny twórca?
Źródło: Lubimyczytać 

"Miniaturzystkę" chciałam przeczytać już od momentu, gdy wybuchł na nią szał. Czyli niedługo po jej premierze sześć lat temu. Poskładało się, jednak tak, że przeczytałam ją dopiero teraz.  Jestem bardzo zadowolona, że tak się stało, bo gdybym przeczytała ją sześć lat temu, to byłabym w niej absolutnie zakochana. Na szczęście od tamtej pory mój gust, na tyle się zmienił, że jestem, w stanie spojrzeć na "Miniaturzystkę" trzeźwym okiem. 

Zacznę od plusów, bo w powieści pani Burton znalazłam ich, aż dwa. 
Cóż, styl autorki jest całkiem przyjemnym. Miejscami zbyt eufemistyczny, dziwacznie pompatyczny, ale przyjemny. Całkiem się w czytanie "Miniaturzystki" wciągnęłam, tak że te prawie 500 stron pochłonęłam w dwa dni. 
 Na tym plusy się kończą, więc przejdę do minusów. 

Zostając jeszcze w kwestiach językowych, to nie wiem, czy to wina autorki, czy tłumacza, ale "Miniaturzystka" to kolejna powieść historyczna, w której bohaterowie posługują się współczesnym językiem. Autorka tylko raz na jakiś czas raczy nas jakimś bardziej wyszukanym słowem, ale robi to na tyle rzadko, że praktycznie nie czujemy, że znajdujemy się w XVII wieku. Najlepiej to widać w dialogach, które jedno, że są głównie płytkie i upraszczają do granic możliwości relacje międzyludzkie.  To bywają zarówno  bardzo natchnione, napuszone, wręcz kartonowe, a za drugim razem ich pogawędki można wyciąć i wkleić do współczesnej pseudoobyczajowej książki, i nie zauważmy, że jest coś nie tak. 

Język to nie jest jedyna rzecz, w jakiej nie radzi sobie autorka. Jessie Burton również ma problemy z kreacją i rozplanowaniem fabuły. 
Tytułowy wątek Miniaturzystki  jest tu po nic. Nic nie wnosi do fabuły. Jest tylko niepotrzebnym przerywnikiem od warstwy obyczajowej. 
Czas poświęcony temu wątkowi, autorka mogła przeznaczyć na zarysowanie panoramy XVII wiecznego Amsterdamu. Po tej lekturze, (Był to jeden z powodu, dla którego chciałam po nią sięgnąć) o ówczesnym Amsterdamie, nie dowiedziałam się prawie nic. Mamy kupców, mamy cechy, protestantów, kobiety mogą chodzić same po ulicy, popularną karą jest topienie w morzu i mamy jakichś burmistrzów i jakieś Bractwo. No i tyle. Natomiast o Amsterdamczykach dowiadujemy się tylko tyle, że są obmierzłymi rasistami, bo dziwią widokiem czarnoskórego mężczyzny.  

Jednakże wisienką na torcie tej powieści są bohaterowie. Co tu się działo między nimi, to naprawdę nie jedna kolumbijska telenowela by pozazdrościła pomysłowości. 
Główną postacią "Miniaturzystki" jest  Nella, który mimo tego, że urodziła się i wychowała w XVII wieku, zachowuje się jak każda dzisiejsza nastolatka. Rozgarnięcia,  nieobycia, i żenujących wpadek oraz rozmyślań może jej pozazdrościć niejedna bohaterka młodzieżówek.  
Reszta bohaterów, wcale nie jest lepsza. Ba, już pod koniec "Miniaturzystki" ta nierozgarnięta i głupiutka Nella, zdaje się posiadać więcej zdrowego rozsądku i bystrego umysłu od rodzeństwa Brandów.  Czyli jej męża i jego siostry. 
O Johannesie można powiedzieć tylko tyle, że od początku do końca to taka ciepła kluska, budząca pewną sympatię. Poza tym nie ma żadnych cech charakteru, a mimo 39 lat na karku zachowuje się bardziej nieodpowiedzialnie, jak niejeden 14 latek. 
Jego końcowe usprawiedliwienie swojego zaniedbania jest  nielogiczne i absurdalne. Widać na kilometr, że autorka potrzebowała wytrycha, aby popchnąć fabułę ku końcowi. Natomiast wszystko co, nam wcześniej naopowiadano o Johannesie i co on sam o osobie powiedział, jest nieważne. Bo musimy mieć ckliwi finał, aby przesłanie się zgadzało. 
Jednakże bardziej nielogiczną postacią jest panna Marin, szwagierka Nelli. Marin od prawie pierwszej strony jest  kreowana, jako stereotypowa stara panna. Apodyktyczna, złośliwa,  bogobojna, skąpa, dziwaczka, samotniczka, no bez kija po prostu nie podchodź.
Po czym na końcu przechodzi pełną przemianę. Oczywiście zgodnie z myślą autorki mamy ją zacząć odbierać pozytywnienie, czy nawet może stawiać ją sobie za wzór.  Ja jednak, po lekturze doszłam do wniosku, że jest to jedna z najbardziej egoistycznych literackich postaci. 
Marin nie myśli o nikim. Zajmuje się głównie sobie, a uczucia i potrzeby innych ma w głębokim poważaniu.   
Ottona (czarnoskórego służącego) traktuje albo jak powietrze, albo go upokarza przed wszystkimi. Nellę traktuje jak przedmiot, który ma spełnić swoją funkcję. Ma być i nie sprawiać problemów. Ba, ona ma być jeszcze jej wdzięczna, za to, że zaaranżowała jej związek z Johannesem. Mimo że od początku było pewne, że to będzie tylko małżeństwo z nazwy. Nella powinna upaść jej do stóp i dziękować za to, że będzie żyła w dostatku i nie będzie musiała rodzić, żadnych bachorów. I oczywiście, nie powinna w żaden sposób domagać się, aby traktowano ją jako żonę pana domu, a nie jakąś służącą. 
Natomiast  Johannesem przejmuje się tyle, co nic. Nella po czterech miesiącach niezbyt udanego pożycia małżeńskiego,   była nim bardziej przejęta i bardziej nad nim rozpaczała oraz starała się  mu pomóc niż jego rodzona siostra. Nawet służąca okazała mu znacznie więcej szczerego uczucia niż Marin.

Poza tym w "Miniaturzystce"mamy również jakąś nieudolną próbę krytyki religii, bo tego nawet polemiką nazwać nie można. Pokroju "Bóg powinien wszystko wybaczyć,  a duchowni to tylko o kasie myślą i jakby tu potępić bliźniego".  Niby ten wątek ma swoje uzasadnienie w tej historii, ale poruszono go na tyle mało, że jest tylko kolejnym  nie potrzebnym zapychaczem. 

Podsumowując "Miniaturzystka" to kolejna książka, która zyskała popularność bezpodstawnie. Napisana jest najwyżej poprawnie, a fabularnie nie trzyma się kupy. Skacze pomiędzy wątkami i postaciami, żadnej nie poświęcając wystarczająco uwagi. Ostatecznie otrzymuje półprodukt z masą płytko poruszonych zagadnień, z których nic nie wynika. 

5 komentarzy:

  1. Szkoda, że aż tyle minusów ma ta książka. Trzeba przyznać, że chyba nie mam w takim razie na nia ochoty, choć sam tytuł mnie intryguje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze szkoda, kiedy książka nie spełni pokładanych w niej nadziei, ja wciąż się waham, czy po nią sięgnąć, jednym się podoba, innym nie, jeszcze poczekam z decyzją.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak widzę taka ocenę, zastanawiam się gdzie jest haczyk. Ale podziękuje za nią i dzięki za ostrzeżenie! Ostatnio coraz więcej gniotów wychodzi 🤷‍♀️

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlatego ja zawsze podchodzę z ogromną rezerwą, jeśli książka zbiera dobre opinie tuż po wydaniu. Kilka razy już się tak nacięłam i tylko zgrzytałam zębami, czytając...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń