.

.

środa, 25 sierpnia 2021

"Buntownik bez powodu"

 



Chyba każda osoba trochę głębiej zainteresowana kinem słyszała o tym filmie. Popkulturowa, amerykańska legenda, tym większa, ze względu na nazwisko aktora, który zagrał rolę tytułowego Buntownika bez powodu. 

O czym to jest film? A o nastolatkach, którym po prostu ciężko jest w życiu. Nie potrafią sobie znaleźć przyjaciół, a ich relacje z rodzicami odbiegają daleko od ideału, zahaczając nawet o patologię. Składa się, więc to na usilnie, tlące się poczucie samotności i wyobcowania oraz ogromnym pragnieniu miłości, i bliskości z drugim człowiekiem. 
Jak powszechnie wiadomo, nic tak nie pcha człowieka do złego, jak własne emocje, zwłaszcza gdy targają istotę liczącą sobie, zaledwie lat szesnaście. 

Niestety tutaj główny potok zachwytu muszę zatrzymać i z bolącym sercem powiedzieć, że niestety ten najsłynniejszy film Nicholasa Raya w sporej mierze się zestarzał. Zwłaszcza końcówka filmu trąci myszką, o scenach na linii rodzice-dzieci nie wspominając. 
Momentami jest też lekko przerysowany(Scena pościgu, czy monolog Natalie Wood z początku filmu).  
Jednakże pomimo tego, że film ten współcześnie patrząc, zostawia fabularnie i reżysersko trochę do życzenia nadal jest godny uwagi. Nie tylko ze względu na przesłanie, które pozostanie uniwersalne na zawsze(A przy tym będące dość konserwatywne, co mi się osobiście podoba). Nie tylko dlatego, że jest popkulturowym i filmowym fenomenem, który przełamał pewne schematy w kinie i stworzył wzorce dla kolejnych produkcji rozprawiających o nastolatkach. "Buntownika bez powodu" doceniam przede wszystkim za dość duszny klimat oraz sprawną pracę kamery, co sprawia, że pomimo wszelakich wad nadal dobrze się go ogląda. 

Oczywiście, bez wątpienia najważniejszym powodem, dlaczego ten film, warto oglądać jest nazwisko Dean. Nieszczęsny James Dean, którego niewątpliwy aktorski talent rozbłysnął w tym filmie i równie szybko zgasł, pozostawiając po sobie nieprzemijalną legendę.  
Zaraz po seansie tego filmu napisałam na swoim twitterze, że Dean rzeczywiście błyszczy i to podtrzymuje. Może w porównaniu z zaprawionymi w boju kinomanami nie obejrzałam w swoim życiu, aż tak dużo filmów. Jednak dla mnie ta swoboda Deana w wyrażaniu silnych emocji i naturalność tych reakcji, chociażby w scenie, gdy wydziera się na komisariacie lub pod koniec filmu przez planetarium, czy nawet ta drętwość i onieśmielenie, gdy jego postać zapewne pierwszy raz w życiu słyszy wyznanie miłości od dziewczyny,  jest prawdziwym majstersztykiem.  

Tak, więc pomimo wielu wad "Buntownik bez powodu", zalicza się do filmów, które po prostu trzeba choć raz w życiu obejrzeć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz