.

.

niedziela, 5 grudnia 2021

"Północ i południe" Elisabeth Gaskell

 



"Północ i Południe" Elizabeth Gaskell zalicza się do pocztu angielskiej, XIX-wiecznej klasyki. I każda osoba, choć lekko obeznana z tego rodzaju literaturą nie będzie miała problemu z odgadnięciem finału, ani ogólnego wydźwięku całej książki. Jest to dzieło dla Anglików na wskroś swojskie, choć jakby się zdawało poruszające tematykę tak ważną dla swojej epoki, że powinna być dziełem bezprecedensowym i uniwersalnym. Jednak nim nie jestem.  

Porównajmy "Północ i Południe", chociażby z naszą rodzimą "Ziemią obiecaną". Tak, wiem, że oba utwory dzieli kilkadziesiąt lat, jednak orbitują na podobnej tematyce. To znaczy kontrastu między wymierającym światem rolniczo-wiejsko-szlacheckim, a coraz bardziej dominującym miejskim-przemysłowo-kapitalistycznym. Praktycznie to niebo i ziemia, w którym lepiej broni się Reymont. 

To porównanie dobrze także obrazuje, jak bardzo  wyspiarska literatura była zachowawcza względem kontynentalnej. Co poskutkowało, z tym że choć politycznie Anglia była imperium, kulturowo pozostawała w tyle względem reszty Europy. 

Pomijając już te moje zupełnie nieprofesjonalne literaturoznawcze wynurzenia, przejdę do samej powieści. 

Jakbyście się zastanawiali, na czym polega zachowawczość tej akurat powieści to przede wszystkim w braku twardych osądzeń, opinii i postaw. Z początku wydawało mi się, że główna bohaterka będzie taką Łęcką jawnie brzydzącą się i okazującą niechęć względem tego niearystokratycznego świata, z którym przyszło się je zetknąć. I z początku autorka, jakby taki jej obraz kreowało. Co oczywiście w dalszej części "Północy i Południa" musiałoby poskutkować albo jej nagłą i trudną przemianą, albo brutalnym światopoglądowym starciem ze swoim przeciwieństwem panem Thorntonem. Mały spoiler: Nic z tych rzeczy, Margaret ot, tak, łagodzi swoją pierwotną postawę i przechodzi do krytykowania swojego ukochanego Południa, jak i dostrzeganiu zalet przemysłowego miasta. Tym samym sprowadzając powieść Gaskell  do małego, bezpiecznego dramatu obyczajowego(Oczywiście bez żadnych zberezeństw, byleby nie urazić moralności czytelnika), w którym jakby się zdawało poza śmiercią, największym problemem jest to, żeby sąsiad nie pomyślał, że się źle prowadzisz. I ostatecznie "Północ i południe" kończy, jako banalny romans. 

I tak wiem, takie były czasy i angielskie realia, jednakże patrząc na to z dzisiejszej perspektywy czy nawet reszty europejskiej literatury z tego czasu, nie umiem nie patrzeć na to z lekkim politowaniem. 

Poza powyższym mogę jedynie dodać, że "Północ i południe" to po prostu niezła powieść, ale na pewno niegenialna. Fanom Austen zdecydowanie przypadnie do gustu. Podobnie, jak osobom chcącym zrobić sobie miły przerywnik między bardziej wymagającą literaturę, która jednocześnie nie będzie obrażać ich inteligencji. 

Z "Północą i Południem" Gaskell mam zasadniczo jeden poważny problem. Nie wiem, czy to jest wina tłumacza i redaktora(A raczej na pewno tym i brakiem tego drugiego) czy samej autorki, ale ta powieść stoi na beznadziejnie niskim poziomie językowym. Jest pełna kolokwializmów, mowy potocznej i zupełnie pozbawiona takiego charakterystycznego sznytu wyróżniających XIX-wieczną literaturę. Do tego ta książka ma ogromny problem z narracją. Normą jest w niej w przeskakiwaniu w połowie rozdziału, w połowie strony z perspektywy jednej bohaterki opiekującej się przykładowo swoją matką, do innej postaci, która siedzi w swojej fabryce i ma problem z pracownikami. To ma miejsce w zdaniu po zdaniu, pisanych ciągiem, że wielokrotnie miałam problem z połapaniem się czego  ta wypowiedź się tyczy i kogo. Nie mówiąc już o żadnej próbie wyłuszczenia dialogów z wewnętrznych monologów bohaterów. 

Nie wiem czyja to wina, ale zdecydowanie ten niski poziom językowy przełożył się na niższą ocenę tej książki w moich oczach. I na pewno będę chciała w przyszłości porównać to tłumaczenie z oryginałem. 

6/10 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz