Moja znajomość kina azjatyckiego jest równa zeru. Poza powyższą produkcją z tego kontynentu oglądałam, jedynie nagrodzonego Oscarem "Parasite". Co za tym idzie seans "Balzaca i Małej Chinki" był dla mnie ciekawy, zwłaszcza ze względu na odmienne realia. Jednak, wbrew wszelkim obawom film Sijie Dai jest w pełni czytelny dla ludzi z innych kręgów kulturowych, a przynajmniej tego europejskiego. Bowiem reżyser i scenarzysta w jednym nie sili się na oryginalność. Stosuje dobrze znane zachodniej widowni chwyty i środki w celu opowiedzenia tej na poły biograficznej historii, dziejącej się w czasie chińskiej rewolucji kulturowej.
Zresztą sama akcja, pomimo niecodziennego kontekstu historycznego jest dość codzienna. Ot, dwóch chłopaków "spędzających" czas na wsi zakochuje się w miejscowej piękności. Wykorzystując swoją "miastowość" starają się jej zaimponować. Co oczywiście prowadzi do pewnych komplikacji i tragedii.
Jakby się na tym zastanowić to tę historię po drobnych modyfikacjach równie dobrze można by przenieść do dowolnego kraju bloku wschodniego, a nawet poza niego. Samo przesłanie niewiele by na tym straciło. A jakie to przesłanie? Otóż, morał jest taki, że książki poszerzają horyzontu. Tyle i aż tyle.
Zasadniczo, więc ten film mi się podobał. Jest dobrze zrealizowany, dobrze zagrany, z ładnymi aktorami i pięknymi krajobrazami. Ma przesłanie, z jakim się zgadzam, sentymentalne zakończenie i do tego ukazuje, jak cudownie żyje się w komunistycznym kraju. Jednak, jak już wyżej napisałam ta produkcja nie jest w żaden sposób odkrywcza ani w formie, ani treściowo. Po mimo tego jest to wartościowy film, który wydaje mi się, dobrze jest znać. Przy czym seans to będą dwie miło spędzone godziny.
6.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz