.

.

wtorek, 8 czerwca 2021

"Mężczyźni objaśniają mi świat" Solnit Rebecca



12/2021

Nie przeczę, byłam do tej książki negatywnie nastawiona od samego początku.  Ja i literatura feministyczna się nie łączymy, ale wyznaję zasadę, że nie należy zamykać się w swoich bańkach, safe spacey, więc ją przeczytałam. Zajęło mi to z przerwami prawie rok, pomimo niewielkiej objętości. I naprawdę starałam się do niej podejść obiektywnie i potraktować poważne(Na tyle, o ile poważnie da się traktować osobę, która nieironicznie używa sformułowania "wojna płci").  Udało mi się jednak wyłapać z tej lektury kilka ciekawych spostrzeżeń, z którymi poniżej się z wami podzielę. 

Po pierwsze Solnit nie umie pisać. Znaczy umie pisać poprawnie, tak jak będzie umiał  każdy po studiach dziennikarskich. Jednakże brak jej wrodzonego talentu, błyskotliwości, który uczyniłby lekturę jej tekstów przyjemną. "Mężczyźni objaśniają mi świat" to typowe lanie wody. Solnit najprostsze sprawy ubiera w multum ozdobników, bezpiecznych słów i masę niepotrzebnego ględzenia. Kwestie, które można by wytłumaczyć na dwóch stronach, ona przeciąga na dziesięć. 

Po drugie Solnit, zanim przystąpiła do pracy nad tą książką, powinna była porządnie się zastanowić nad tym,  o czym chce pisać. Bez tego "Mężczyźni objaśniają mi świat"  są 190 stronami nerwowego majdania się między jednym, a drugim tematem, które autorka łączy hasłem "Globalna nienawiść do kobiet"(Wiecie, to tak fajnie brzmi). Czego efektem końcowym jest niepogłębienie żadnego z poruszanych wątków. Te krótkie rozdziały bardziej niż wnikliwą analizą problemu przypominają grafiki i slogany partyjne. 

Po trzecie pani Solnit jest Amerykanką. I to nie byle jaką Amerykanką. Rebecca Solnit jest uosobieniem typowych amerykańskich wad, jak hurraoptymizm, ignoranctwo czy uważanie się za pępek świata.  Jak inaczej można nazwać fakt, że autorka to, że jakiś randomowy chłop, na jakieś randomowej imprezie, który jej nie zna, ona nie zna jego, pierwszy raz widzą się na oczy, a który koniecznie chciał się popisać przed towarzystwem, albo miał bardzo ekspresywny sposób mówienie, lub po prostu jest bucem, wynosi do rangi, jakiegoś mistycznego, patriarchalnego, upadlającego,  doświadczenia, jednoczącego wszystkie kobiety w jedną szarą, pokrzywdzoną masę.   Naprawdę pani Solnit, nawet ja jestem bardziej pewna siebie!

Żebym nie była gołosłowna, proszę cytat: 

„Gospodarz przerwał mi, gdy tylko wymieniłam nazwisko Muybridge’a. „Czy słyszała pani o bardzo ważnej książce na temat Muybridge’a, która ukazała się w tym roku?”. Tak dalece weszłam w narzuconą mi rolę debiutantki, że byłam gotowa wziąć pod uwagę ewentualność, że równocześnie z moją ukazała się inna publikacja na ten sam temat, a ja jakimś cudem ją przegapiłam. Gospodarz właśnie zaczął mi opowiadać o tej ważnej książce – przybierając doskonale mi znaną pełną samozadowolenia pozę perorującego mężczyzny: zapatrzony w odległy horyzont, na którym niewyraźnie majaczy odblask jego własnego autorytetu. (…) Tak więc Pan Bardzo Ważny perorował pouczającym tonem o książce, którą powinnam znać, aż wreszcie Sally przerwała mu i powiedziała: „To jej książka”. No, w każdym razie próbowała mu przerwać.”

Po czwarte Solnit, co się wiąże z brakiem literackiego talentu, ma tendencje do zarzucania, bardzo głębokimi metaforami spod znaku Jasia Kapeli. On nazywał się Francja, czy tam Europa, jej na imię była Afryka. On miał hajs, ona nie. On był białym mężczyzną, zdobywcą, ona niewinną kobietą, więc on ją wiadomo co...                               Po prawie roku  ten fragment nadal żenuje w ten sam sposób. 

Po piąte co tyczy się już bezpośrednio treści. Ta książeczka "Mężczyźni objaśniają mi świat" tyczy się spraw społecznych mniej lub bardziej realnych, a według autorki nawet bardzo. Wiąże się, więc to z tym, że autorka w każdym z zawartych tu esejów powinna była postawić tezę na dany temat, a potem ją uargumentować i poprzeć konkretnymi danymi, badaniami itp. W teorii przynajmniej. W praktyce natomiast Solnit stawiała tezy, bardzo wiele tez, odważnych, a nawet radykalnych. Niestety zapomniała o tym, że trzeba je jeszcze jakoś uzasadnić. Natomiast to, co uchodzi tu za dowody, jest mało przekonujące. Głównie przez to, jakim językiem operuje autorka. Wspominałam już o tym wyżej. Solnit używa masy bezpiecznych słów, jak "zdaje się", "wydaję się". Cóż, jeżeli autorka nie ma pewności co do tego, o czym piszę, to zapala mi się wtedy nad głową taka mała żarówka, że coś tu śmierdzi. Czyżby suche fakty nie wystarczały?                                                                                                        Wygląda to tym gorzej, że w głównej mierze za dowody u Solnit służą dowody anegdotyczne pokroju "Zdarzyło mi się", "jakaś kumpela mi powiedziała", "anonimowa internautka napisała mi".  Tak droga autorka to wygląda bardzo wiarygodnie.                                                                                                                                              Przykładowo autorka "zakłada", bo co innego może robić, że jakiś randomowy seryjny morderca, który zabijał głównie(Nie jedynie) kobiety. Robił to nie dlatego, że był seryjnym mordercą, czyli był chory psychicznie, cierpiał na jakieś anomalie w budowie mózgu, był skrzywiony przez patologiczne dzieciństwo czy cokolwiek. Nie, to jest dowód na to, że ów osobnik zabijał, bo był przesiąknięty tą złą, patriarchalną, zachodnią kulturą i tą globalną nienawiścią do kobiet. Tak, babka będąca z wykształcenia historyczką, nie mając bezpośredniego kontaktu z tym typem, znając całą sprawę tylko z mediów, wie lepiej, co było przyczyną jego negatywnych zachowań niż cały sztab psychiatrów i specjalistów. 

Po szóste Rebecca Solnit przejawia znaną tendencję do tworzenia problemów, które nie istnieją w realnym świecie. Przykład? Proszę: "Furia mężczyzn, które emocjonalne i seksualne potrzeby nie zostały zaspokojone, to zjawisko aż nazbyt powszechne, podobnie jak przeświadczenie, że mężczyzna może zgwałcić lub ukarać jedną kobietę za to, co zrobiły lub czego nie zrobiły inne."                                                   Oczywiście to jest teza postawiona, bo autorce tak się "zdaje" i nie podpiera tego niczym "namacalnym". 

Po siódme jednym z najważniejszych tematów, jakie porusza Solnit obok zjawiska "odbierania kobietom głosu" jest problem przemocy wobec kobiet. I tu się zgodzę z autorką(Pierwszy raz ), że ten problem istnieje. Ba, on jest bardzo poważny i zdecydowanie państwa i my jako społeczeństwo powinniśmy robić więcej, aby temu przeciwdziałać. Jednakże mam problem z tym, w czym pani Rebecca doszukuje się przyczyny tego zjawiska oraz dysproporcji między przemocą męską, a żeńską.             Otóż autorka przyczyny istnienia przemocy wobec kobiet, powodu dlaczego więcej kobiet pada ofiarą przemocy ze strony mężczyzn niż mężczyzn ze strony kobiet. Znajduje w swoim haśle "Globalna nienawiść do kobiet" . Świat po prostu nienawidzi kobiet, mężczyźni nienawidzą kobiet, kultura nienawidzi kobiet. Wszyscy i wszystko nienawidzi kobiet, i jedyne co chce zrobić to je zabić. Trochę histeryczne, prawda?  Tym bardziej że prawda jest znacznie bardziej prozaiczna.                          Otóż droga pani Solnit, mężczyźni i kobiety są odmiennymi płciami, które się różnią. Między innymi w tym, że mężczyźni są na ogół silniejsi od kobiet. Czyli, jak przeciętna kobieta przywali, przeciętnemu facetowi z piąchy to mu nic nie zrobi. W odwrotnej sytuacji przy dobrym zamachnięciu się facet może kobiecie złamać nos, a nawet szczękę. Do tego mężczyźni z natury, ze względu, chociażby na inny układ hormonalny są bardziej agresywni. Co więcej, bycie bardziej agresywnym u samca, było ewolucyjnie pożądane. X lat do tyłu bardziej agresywny samiec miał większe szanse na upolowanie mamuta czy też obronieniu swojego plemienia, potomstwa przed napadem innej grupy czy też dzikiego zwierzęcia. Przez co był bardziej atrakcyjny dla samic, czyli miał większe szanse na rozmnożenie się.                                I to jest główna przyczyna męskiej przemocy wobec kobiet oraz tej dysproporcji. Dlatego też na przykład różne kultury mniej uwagi zwracały na kobiecą emocjonalność i ich ekspresywność, a za to na mężczyzn nakładały dość sztywne normy, że mężczyzna zawsze musi nad sobą panować i kontrolować swoje emocje.

Do tego oczywiście dochodzą, takie kwestie, jak patologiczne środowisko, używki, czy też w krajach takich, jak Indie kwestie kulturowe, a nie jakaś "globalna nienawiść wobec kobiet".   W ogóle samo założenie, że kobiety i mężczyźnie stanowią, jakieś jednolite grupy, których sytuacja jest taka sama, niezależnie od innych czynników jest głupia i fałszywa. Czemu? A temu, że ważniejsze niż kwestia tego, jakie organy płciowe posiadamy, ważniejsze są czynniki narodowe, cywilizacyjne i kulturowe.  60 lat temu kobiety z "Zachodu" wpadały na genialne pomysły podróżowania po kontynencie autostopem. Za to dla dzisiejszych Hindusek podróżowanie wieczorem autobusem może skończyć się tragicznie. Dlatego stawianie znaku równości między jednymi, a drugimi kobietami jest z góry błędne. 

Tak, więc podsumowując, nie polecam. Ta książeczka stanowi obrazę dla ludzkiego rozumu. 

1 komentarz:

  1. Myslałem, że tylko Twittera masz, a tu blog, Facebook, Instagram :)

    Co do tematu, to mężczyźni wcale nie są agresywniejszy. Feministki chętnie posługują się policyjnymi statystykami, bo wiadomo, że facet - ofiara przemocy domowej, raczej tego nie zgłosi. Natomiast badanie naukowe - sondażowe wykazało, że w ciągu ostatniego roku przemocy fizycznej wobec partnera użyło 11% mężczyzn i 10% kobiet.

    Owszem, z przyczyn oczywistych, z zasady przemoc męska ma większe konsekwencje dla ofiary. Ale warunkowana biologicznie większa siła mężczyzn nie jest ani męską winą, ani kobiecą zasługą.

    OdpowiedzUsuń