Czytanie "Malarstwo białego człowieka" zaczęłam dość z czapy, bo z tomu 9 rozpoczynjącego w praktyce nową serię, tym razem poświęconą wyłącznie malarstwu polskiemu, ale jednak muszę uznać to za udany początek przygody z Łysiakiem i malarstwem.
Łysiak już we wstępie nie ukrywa, że o tej części naszego narodowego, artystycznego dziedzictwa nie ma najlepszej opinii. Czy też po prostu świadomie stwierdza w komitywie zresztą ze znawcami tematu, że niestety malarstwo polskie nie przedstawia zbyt dużej wartości, zwłaszcza w kontekście światowym. Kilkukrotnie pada tu stwierdzenie, że polscy malarze są częstokroć dobrzy, rzadko świetni, prawie nigdy genialni.
Tak, więc w znanej z innych tomów metodzie Łysiak zapoznaje nas czytelników z poszczególnymi twórcami i malarzami. Wprowadza nas w historię polskiej sztuki, przede wszystkim utyskując w praktyce na wszystko. Zarzuca naszym malarzom(W tym renomowanym) od niedostatków warsztatowych, amatorszczyzny przez wstecznictwo, uleganie modzie i popularności po brak smaku, umiaru, jak i odwagi.
Głównymi przyczynami tego stanu rzeczy autor upatruje przede wszystkim w braku odpowiedniego szkolnictwa, słabego gustu kupujących, w egzotyzowaniu, jak i w Monachium(O co chodzi z tym niemieckim miastem wam nie zdradzę, musicie sami przeczytać).
I tak o to na ok. 300 stronach poza dokładnym zapoznaniu nas z wadami polskiego malarstwa, poznajemy najważniejsze tendencję, nazwiska, jak i dzieła przedstawiające najważniejsze dla niego motywy.
Podsumowując dla osoby, takiej jak ja, czyli zaczynającej swoją przygodę z malarstwem(Zwłaszcza od strony historycznej i teoretycznej) jest to świetne kompendium, prezentujące w pigułce najważniejszą dla tej dziedziny wiedzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz