"Barbara Radziwiłłówna" Felińskiego jest uznawana za pierwszą polską tragedię. Co więcej tragedię narodową. Powstałą w atmosferze politycznej i patriotycznej gorączki. Na gwałt poszukiwano czegoś, co będzie w stanie spełnić oczekiwania artystyczne, a przede wszystkim poruszającego tematy historyczne i wpisujące je w bieżące potrzeby polskiego społeczeństwa. W końcu znalazł się Alojzy Feliński z dziełem osnutym na kanwie wydarzeń ze złotego wieku Rzeczypospolitej.
O nieszczęśliwej miłości Zygmunta Augusta i Barbary Radziwiłłówny słyszał, chyba każdy z nas. Sporo z nas być może zna znakomity obraz Józefa Simmlera. Z tej historii skorzystał w swojej tragedii Alojzy Feliński.
Jak można się domyślać z prawdą historyczną dzieło Felińskiego nie ma wiele wspólnego. Wszystkie nieścisłości, umyślne przeinaczenia, ładnie prostują przypisy w powyższym wydaniu. Największą jest chyba zupełne wyidealizowanie postaci Barbary, postawionej tu za wzór cnót chrześcijańskich i polskich. Tymczasem w rzeczywistości można o niej dużo powiedzieć i też dużo mówiono przez jej współczesnych.
Ale już pomijając całą tę otoczkę to "Barbara Radziwiłłówna" Felińskiego źle się zestarzała. O ile, kiedykolwiek była niezła.
Od pierwszych stron mocno w oczy wrzuca się bardzo przesadzony język, który zwłaszcza w dialogach wypada beznadziejnie. Nawet biorąc pod uwagę realia epoki, gatunku słownictwo Alojzego Felińskiego nie jest w stanie się obronić.
Sama nieszczęśliwa miłość, która kończy się śmiercią jednego z kochanków jest rzeczą wprost idealną dla tragedii. Tak w tym przypadku autorowi kompletnie nie udało się wykorzystać potencjału tej historii. Skupianie się na swoistej dydaktyce patriotyczno-moralnej zabiło ducha, który każdą dobrą tragedię powinien napełnić.
Swoją rolę dla polskiej literatury Feliński odegrał bez dwóch zdań, stąd warto się z nim zapoznać. Do mnie jednak nie przemawia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz