.

.

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

"Pan T"

 


3 lata zajęło mi się zebranie, żeby obejrzeć "Pana T" w reżyserii Marcina Kryształowicza.  Tak długi okres zwlekania zawdzięczam głównie recenzji Drugiego Seansu, która była umiarkowanie negatywna czy też  po prostu bardzo krytyczna.  A jako, że mam do ich recenzji zaufanie mój pierwszy zapał do tej produkcji szybko przeminął. W końcu jednak po długim czasie od premiery zebrałam się w sobie i na netfliksie obejrzałam ten film . Moja opinia będzie zupełnie odwrotna od wspomnianych tu youtuberów. 

O ile pierwsza scena "Pana T" wzmogła we mnie negatywne przeświadczenia(Wydała mi się zbyt sztuczna), tak już kolejna zupełnie zmieniła moje  odczucia. 

Wynikło to z tego, że jestem osobą, która bardzo lubi wyszukiwać nawiązań do innych dzieł kultury, a "Pan T" w takowe obfituje. Między innymi wyłapałam nawiązania do Myśliwskiego i Predatora. Oczywiście zapewne część z nich to moja nadinterpretacja, ale oglądając bawiłam się dzięki temu przednie.  

"Pan T"  swoją formą, ale także estetyką bardzo mocno przypomina dzieła polskiej szkoły filmowej, ale także współczesne filmy Pawlikowskiego, który zresztą czerpał z tych samych źródeł. Film Kryształowicza uznaje za pewnego rodzaju reaktywację PSF z tą różnicą, że ten jest znacznie bardziej przyziemny w sposobie filmowania, kreowania postaci, konstrukcji dialogu czy dobieraniu wątku przewodniego każdej sceny.  Nie jest to jednak arcydzieło na tą samą miarę. 

Obok relacji z życia niepokornego literata w początkowych latach PRL mamy wątek spiskowy, związany z lalkami dla dorosłych i planami wysadzenia Pałacu Kultury. Ten wątek zostaje rozwinięty w ten sposób, że trudno mi stwierdzić, którego z jego elementów są w pełni wytworem wyobraźni głównego bohatera, a na ile realną sytuacją.   

Będąc już przy tytułowym Panu T granym przez Pawła Wilczka, będącym filmową wersją Leopolda Tyrmanda(Ale o tym nie mówimy głośno), przejdę już do samej fabuły. 
Historia opowiedziana przez Kryształowicza jest oczywista i nie jest. Opowiada bowiem ona o niepokornym literacie, który postanawia się nie zhańbić współpracą  z władzą komunistyczną, co kończy się dla niego popadnięciem w ogromną biedę materialną, jak i duchową. Nasz główny bohater przestaje być wydawany, przestaje być sławnym, co bardzo go boli i uniemożliwia mu pisanie czegoś więcej, poza dziennikiem.  Do tego ma problemy osobiste ze swoją uczennicą. 
Cały ten film skupia się na opowiedzeniu historii walki jednostki z złym systemem, a jego przesłanie jest jednoznaczne, tożsame z tym co w "Innym świecie" zawarł Herling-Grudziński: Niemoralne postępowanie zawsze będzie niemoralne i złe okoliczności nigdy nie są usprawiedliwieniem dla złych wyborów. 

Na końcu chciałabym się jeszcze odnieść do jednego zarzutu wobec tego filmu, jaki padł w recenzji Drugiego Seansu. Otóż stwierdzono tam, że postać grana przez Wilczka jest bezbarwna. I w pewnym stopniu się z tym zgadzam. Jest ona mimo pewnych bardzo emocjonalnych scen przezroczysta, ale to jest akurat zaleta, a nie wada. Taki zabieg pozwolił na wykreowanie postaci everymana, z którą każdy z nas może się utożsamić. Według mnie twórcom z powodzeniem się ten plan udał. 

Podsumowując "Pan T" to film dobry pod wieloma względami, który na filmwebie oceniłam wysoko i uważam, że jego twórcom można  powierzyć ekranizację "Złego", jednak nie jest to filmem mogący liczyć na miano arcydzieła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz