.

.

wtorek, 9 sierpnia 2022

"Śmierć Ludwika XIV"

 


"Śmierć Ludwika XIV" to drugi film Alberta Sierry, jaki miałam przyjemność oglądać. Pierwszym było doprawdy męczące, obrzydliwe, a przy tym genialne "Liberte". 

"Śmierć Ludwika XIV" była jego wcześniejszym filmem, który również mieści się w jakże znanej cześci francuskiej historii. I o ile w "Liberte" Sierra zajął się przedstawieniem karykatury francuskich libertynów u progu rewolucji, tak w tym filmie, jak można wnioskować po tytule skupił się na dużo donioślejszym temacie. Wielkim, tak samo jak wielka była postać Ludwika XIV. Sierra jednak, jak to u niego ucieka od pompatyczności czy też jakiegokolwiek patosu.  "Śmierć Ludwika XIV" jest bardzo monotonnym i bardzo smutnym filmem o mierzeniu się człowieka ze śmiercią. 

Król Słońce, władca ówcześnie najważniejszego państwa na świecie, którym rządzi absolutystycznie od kilku dekad przegrywa. Przegrywa z powolnie rozwijającą się gangreną, która coraz bardziej wyniszcza jego stare ciało. Alberto Sierra reaktywował w tym filmie średniowieczne motywy dotyczące śmierci. Wobec śmierci każdy nawet Król Słońce staje się bezsilny, tyczy się ona jego tak samo, jak jego poddanych. 

Tak, więc przez te prawie dwie godziny obserwujemy powolną agonię króla wraz z nieudolnymi przepychankami najbliższych służących i lekarzy nad jego łożem, którzy z jednej strony głowią się jak  mu pomóc, a z drugiej bardziej frapują ich zawodowe potyczki, dworskie przepychanki czy też Molier. 

Ludwik XIV wobec nadchodzącej śmierci jest także przeraźliwie samotny. Nie czuje jej chyba jedynie przy swoich ulubionych psach myśliwskich, które zresztą nie są do niego dopuszczane w obawie przed przenoszeniem choroby. Tak, więc stary król leży samotnie na wielkim łożu przykrytym szkarłatem, w przyciemnionej komnacie, blady, pomarszczony, nie mogący chodzić, ani jeść a na głowie wciąż ma jednak wielką, karykaturalną perukę, pod którą jeszcze bardziej niknie. Czyżby miała ona symbolizować w pewien sposób koronę? Być może, ciężar mógł być podobny. 

Przez długi czas jednak nikt, ani otoczenie, ani król nie dopuszczają myśli o jego śmierci. Mimo utraty sił i bólu Ludwik XIV wciąż rwie się do rządzenia, jednak i to mija. Symbolicznie żegna się wnukiem, który jest jego dziedzicem, udziela mu porad i wierzy, że to coś da. 

Niebywale uwiodły mnie zdjęcia w tym filmie. Na myśl nasuwa mi się ich barokowość. W sposobie gry światłem i kontrastem. Niektóre sceny, jak posągowa pozycja Ludwika na szkarłatnym łożu, na czarnym tle, oświetlona jedynie świecami, czy też zbliżenie na twarz służącego, która mlecznobiała w kontraście do ciemnego tła, włosów i oczu mogłyby uchodzić za dzieła z epoki, gdyby przenieść je na płótno. 

Te zdjęcia dodają temu filmowi jeszcze bardziej kameralnej atmosfery. Sierra ma talent do robienia takich filmów, przy czym w nich nie ma nic wymuszonego. Są jakie są, bo takie mają być, bo taka jest jego wizja artystyczna. I pragnienie jej spełnienia jest najważniejsze. I zapewne dzięki tej naturalności tak bardzo te filmy mi się spodobały.

Jako smaczek dodam, że Sierra czy to w ramach żartu czy też dla poprawienia wiarygodności historycznej swojego filmu( A zapewne z jednego i drugiego) nawiązał do wspomnianego wcześniej Moliera. Molier napisał, jak mi się wydaje kilka komedii wyśmiewających współczesną sobie medycynę i lekarzy, którzy jawili mu się wyłącznie jako szarlatani. Jest to na tyle ważny wątek w jego twórczości, że znalazł on sporo miejsca we wstępie do dzieł zebranych Moliera, które przetłumaczył Boy, i które tym wstępem sam Boy opatrzył. 

Tak, więc Sierra korzysta z kpin mistrza komedii na temat lekarzy i mizernego stanu medycyny, która długo jeszcze miała być błądzeniem po omacku. 

Ostatnia scena "Śmierci Ludwika XIV" może ujść za iście molierowską, choć dużo bardziej gorzką. Szczęśliwego zakończenia, jako tako nie mamy, bowiem po biblijnemu wszystko okazało się marnością. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz